ARCHIWUM Magazynu B&B - zakończył działalność w 2018

Zarobić na EURO 2012

Czy na Euro 2012 zarobimy? Badamy, co przyniesie nam organizacja jednej z największych imprez sportowych świata

Euro 2012: boom, boom, boom

Kiedy 18 kwietnia 2007 roku w Cardiff prezydent UEFA Michel Platini wyciągnął z koperty kartkę z napisem „Polska i Ukraina”, w naszym kraju wybuchła nieopisana euforia. Trudno się dziwić. Powierzono nam organizację jednej z największych sportowych imprez świata – mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. To była informacja dnia. Radość zapanowała nie tylko wśród kibiców piłkarskich. Równie mocno cieszyli się polscy biznesmeni i przedsiębiorcy. Przecież organizacja tak wielkiej imprezy wiąże się z ogromnymi korzyściami finansowymi – tak myśleli niemal wszyscy po pierwszym impulsie radości. Powszechne było oczekiwanie, że powierzenie w nasze ręce tak ważnej imprezy międzynarodowej znacząco ożywi gospodarkę i przyczyni się do poprawy stanu polskich miast. Gdy emocje już opadły, przyszedł czas na chłodną analizę. Czy rzeczywiście Euro 2012 będzie dla nas eldorado mlekiem i miodem płynącym? Jak pokazują doświadczenia poprzedników, tak wcale być nie musi. Czy u nas będzie podobnie? Kto rzeczywiście zarobi? Czy skorzystamy na organizacji mistrzostw Europy?

Nie podzielić losu Portugalii

Poprzednie dwa piłkarskie mistrzostwa Europy odbyły się w Portugalii (2004) oraz Austrii i Szwajcarii (2008). Przykład zachodnich sąsiadów pokazał, że korzyści z organizowania imprezy nie były tak wielkie, jak się spodziewano. Oczekiwano czegoś więcej, oczekiwano zmian od zaraz, widocznych na każdym kroku – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jak się okazało, nikt pieniędzy na ulicach nie rozdawał. Po latach Portugalia wręcz burzy Euro 2004. Rząd i lokalne władze szukają oszczędności, dlatego zastanawiają się nad zrównaniem z ziemią dwóch stadionów, które służyły piłkarzom i kibicom podczas mistrzostw. Zagrożone są stadiony w Leirii i Aveiro, których wybudowanie kosztowało odpowiednio 20 oraz 60 milionów euro. Teraz stoją puste. Trzeba do nich dokładać 1,2 miliona euro miesięcznie! To zwykłe marnotrawstwo pieniędzy – nie bez przyczyny uważają urzędnicy.

Eksperci w Polsce uspokajają, że nasze stadiony nie podzielą losów portugalskich.

– Oni budowali część obiektów w małych ośrodkach. Od początku w głowie rodziło się pytanie, co zrobić ze stadionem po mistrzostwach. W Polsce wszystkie areny Euro 2012 są w wielkich miastach. Po imprezie kluby będą grały tam mecze ekstraklasy. Ważny jest wynik sportowy. Zespół, który gra w europejskich pucharach, przyciąga mnóstwo kibiców. Z zagrożonego obiektu w Aveiro korzysta drugoligowa drużyna Beira Mar. Na mecze przychodzi zaledwie 4 tysiące kibiców. Pozostaje 26 tysięcy pustych miejsc – mówi nam Jacek Bochenek, dyrektor projektu Euro 2012 w firmie Deloitte. – Oprócz tego każdy ze stadionów ma powierzchnie biurowe i konferencyjne oraz handlowo-usługowe, a to wciąż pożądana sprawa w wielkich miastach. W tygodniu obiekt powinien żyć tak samo jak w weekend. Jestem spokojny o losy polskich stadionów. Do tego dochodzą koncerty i inne niż piłkarskie imprezy sportowe, co także generuje znaczące przychody – dodaje Bochenek.

Idealnym przykładem jest Stadion Narodowy. Osiem tysięcy metrów kwadratowych biur i możliwość organizowania konferencji na 6 tysiącach m2. Na tej kanwie można budować źródło przychodów. – To coś więcej niż stadion. To obiekt o powierzchni 220 tys. m2, który w środku ma boisko i trybuny – przekonuje dyrektor marketingu Narodowego Centrum Sportu, Piotr Kwiecień.

Zatem funkcjonalność obiektów w Warszawie, Gdańsku i Poznaniu może uratować stadiony przed bezużytecznością, jak miało to miejsce w Portugalii. Poza tym błędem naszych poprzedników była ilość wybudowanych obiektów. My mamy ich zaledwie cztery plus dwa rezerwowe. Oni mieli łącznie dziesięć.

Stadiony to tylko przykłady, bo przecież o tym, czy da się zarobić na Euro 2012, decyduje wiele czynników. Dlaczego nie było tak kolorowo w Portugalii oraz Austrii i Szwajcarii? Obraz rzeczywistości jest zamazany. Trzeba spojrzeć, w jakim momencie rozwoju były kraje-gospodarze, kiedy organizowały mistrzostwa. Portugalia nie należała do najzamożniejszych w Unii Europejskiej, ale miała już bardzo dobry system komunikacyjny, doskonały sektor turystyczny i ciągle pięła się w górę w gospodarczych rankingach. Dzięki Euro 2004 PKB wzrósł o 1,2 procent. Z kolei Austriacy i Szwajcarzy mogą pochwalić się silnymi gospodarkami od lat. To kraje, którym w 2008 roku praktycznie niczego nie brakowało. Wzrost PKB nie był zatem tak widoczny – zaledwie 0,2 procent.

– Mistrzostwa Europy odbywały się wcześniej głównie w krajach zamożnych. UEFA po raz pierwszy wyłom zrobiła w 2004 roku powierzając je Portugalii, krajowi wówczas ubogiemu. Teraz Polska i Ukraina także startują z relatywnie niskiego poziomu. Oba kraje są biedne w porównaniu do wcześniejszych organizatorów mistrzostw, co miało istotny wpływ na wyniki naszych badań – powiedział dr Jakub Borowski, redaktor naczelny raportu „Wpływ przygotowań i organizacji mistrzostw Europy w piłce nożnej UEFA EURO 2012 na gospodarkę Polski”, w skrócie nazywanego IMPACT. Raport przygotowali ekonomiści ze Szkoły Głównej Handlowej, Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Łódzkiego na zamówienie spółki PL2012, która nadzoruje przygotowania do mistrzostw Europy w Polsce.

– Wszyscy intuicyjnie czuliśmy, że Euro 2012 będzie miało fantastyczny wpływ na naszą gospodarkę. Teraz mamy tego potwierdzenie. Czarno na białym przedstawiono nam liczby, które przekonują nas o tym, że na Euro da się zarobić. Nie patrzmy nawet na tę imprezę w kontekście zarobku. Przecież długofalowe korzyści odczujemy wszyscy. Chociaż myślę, że wpływ tak znaczącej imprezy będzie widoczny od pierwszego dnia turnieju – powiedział prezes PL2012, Marcin Herra.

Warszawa jak Barcelona?

Bez wątpienia wpływ mistrzostw trzeba podzielić na krótko- i długoterminowy. Do Polski w czerwcu ma zawitać około 800 tysięcy piłkarskich turystów. Połowa z nich zostanie w naszym kraju dłużej niż jeden dzień. To 35,7% liczby turystów, jacy przyjechali w 2008 r. do Warszawy, Poznania, Gdańska i Wrocławia. Lista tych, którzy szybko skorzystają z tego faktu jest ogromna – od pana Kazia, co sprzedaje lody w małej budce na rogu w centrum Warszawy, przez taksówkarzy, handlujących gadżetami, po luksusowe hotele i restauracje, które w czasie turnieju będą pękały w szwach.

Mają zarobić nie tylko wielkie firmy, ale i mali przedsiębiorcy. W głowach lokalnych biznesmenów zrodziło się mnóstwo planów na otworzenie małego biznesu, który Euro 2012 ma pomóc rozkręcić. W urzędach aż roi się od wniosków o dotacje europejskie, w których biznesplan oparty jest o pieniądze wyciągnięte z portfela piłkarskiego turysty. Herbaciarnia obok hostelu, w którym śpią futbolowi fani, regionalne pamiątki, mapy dojazdu do najważniejszych punktów w mieście, przewóz osób z lotniska do hotelu lub na stadion – to tylko kilka pomysłów ludzi na to, jak zarobić na Euro.

Wzrost przychodów z turystyki w czerwcu 2012 r. wyniesie 768 mln zł. To jednak tylko początek korzyści, bo turysta, który odwiedził nasz kraj, często wraca do niego w przyszłości.

– To tzw. efekt barceloński. Stolica Katalonii organizowała igrzyska olimpijskie w 1992 roku. Właśnie wtedy wielu turystów z całego świata przekonało się o wyjątkowości i pięknie tego miejsca. Po latach wracali już nie na imprezę sportową, ale by zobaczyć to piękne miasto. Opowiedzieli o nim swoim znajomym. Informacja o turystycznych walorach Barcelony rozniosła się po świecie z prędkością światła. Wiadomo, że Warszawa Barceloną nigdy nie będzie, ale myślę, że możemy liczyć na podobne efekty – twierdzi Bochenek.

– 80% turystów, którzy odwiedzą nasz kraj podczas Euro 2012, będzie w Polsce po raz pierwszy. To z jednej strony szansa biznesowa na te 3 tygodnie dla hotelarzy, restauratorów, taksówkarzy i przedsiębiorców, ale to jest przede wszystkim szansa średnioterminowa. To, jakie wrażenie wywiozą z naszego kraju, będzie miało ogromny wpływ na następne lata po mistrzostwach – dodaje Herra.

Z raportu IMPACT wynika, że w latach 2013-2020 odwiedzi nas o kilkaset tysięcy turystów więcej, niż miałoby się to bez Euro. W tym czasie, w optymistycznym wariancie, wzrost przychodów z turystyki ma sięgnąć 6 mld złotych.

budowa stadionu w Warszawie

Przyspieszyliśmy o osiem lat

Na turystyczny boom bez wątpienia ogromny wpływ będą miały walory promocyjne Euro 2012, ale nie tylko. Do podróżowania po Polsce zachęci poprawiona, lepsza infrastruktura – lotniska, szybsze pociągi i przejezdne drogi. Nie oszukujmy się – w zakresie transportu jest jeszcze wiele do zrobienia. Do 2012 roku nie wszystko uda się zmienić. Zewsząd słychać, że żadna z głównych autostrad nie zostanie ukończona w ciągu półtora roku. Prawdą jest jednak to, że tylko w snach moglibyśmy liczyć na tak znaczące przyspieszenie prac, gdyby w kraju za kilkanaście miesięcy nie było ME. Dziś dworzec PKP w Katowicach straszy ludzi. Jest brudno i śmierdzi, ale to się zmienia. Za półtora roku ma to być jeden z najpiękniejszych dworców w tej części Europy. Szacuje się, że niektóre inwestycje zostały przyspieszone nawet o osiem lat!

– Obserwujemy większą mobilizację. Euro jest impulsem, który przyspiesza wybrane inwestycje. Większość z nich i tak byłaby realizowana, bo znajduje się w programie funduszy infrastrukturalnych, które otrzymujemy z Unii Europejskiej. Staraliśmy się oczywiście wybrać najpierw te inwestycje, które są kluczowe dla Euro 2012 – mówił podczas listopadowej debaty na temat Euro 2012 minister sportu i turystyki, Adam Giersz.

– Euro 2012 potrwa tylko trzy tygodnie. Infrastruktura: drogi ekspresowe, rozbudowane i wyremontowane autostrady, lotniska zdolne do przyjmowania dużej liczby pasażerów w każdym większym mieście, wreszcie stadiony – to wszystko będzie nam służyć przez wiele, wiele lat. W ramach przygotowań do Euro prowadzone są 242 inwestycje infrastrukturalne. Dzięki turniejowi szybciej dogonimy Europę – dodaje Herra.

Na papierze wszystko wygląda pięknie, wręcz cudownie. Stadiony, drogi, setki tysięcy turystów… Dlaczego z perspektywy czasu patrzymy na mistrzostwa w Portugalii oraz Austrii i Szwajcarii jako mało opłacalne dla tych krajów?

– Oprócz wyższego niż nasz rozwoju gospodarczego myślę, że tym krajom brakowało entuzjazmu. Oni mieli już miliony turystów, organizowali imprezy na światowym poziomie, nie było mowy o efekcie barcelońskim. Austria i Szwajcaria to była tylko kosmetyka. Z lub bez Euro radziliby sobie bez większych problemów. W Polsce i na Ukrainie ten entuzjazm jest. Ludzie rzeczywiście czekają na tę imprezę z niecierpliwością. Zainteresowanie jest ogromne. Jest świadomość, że Euro może dać naszym krajom więcej niż jakiekolwiek inne przedsięwzięcia – ocenia Herra.

I rzeczywiście, patrząc na wyliczenia ekonomistów, wieje mocnym optymizmem. W wyniku przyspieszenia prac nad infrastrukturą transportową dostaniemy aż 77,5 procent skumulowanego wzrostu PKB. Zwiększony w ten sposób potencjał gospodarki rozciąga się na dłuższy okres. Dzięki Euro 2012 powiększą się możliwości produkcyjne naszego kraju. – Mówiąc prościej, zagraniczny kapitał powinien pukać do naszych drzwi z większą siłą, bo transport materiałów, a co za tym idzie produkcja, stanie się szybszy i efektywniejszy – mówi dr Borowski.

Reklama dźwignią handlu

Kto jeszcze, oprócz przemysłu usługowo-handlowego, może liczyć na szybki zastrzyk pieniędzy dzięki Euro 2012?

– Zarobi branża telekomunikacyjna. Setki tysięcy kibiców z zagranicy będą dzwonić do swoich kumpli, którzy zostali w domu przed telewizorem. Zostaną wysłane miliony SMS-ów. Sieci komórkowe mogą liczyć na dodatkowy zastrzyk pieniędzy – ocenia Bochenek, który wymienia jeszcze branżę reklamową w gronie tych, którzy mogą liczyć na zyski. – Swój kawałek tortu dostanie też telewizja, prasa, radio i Internet. Przewidujemy ogromny wzrost reklam w mediach związanych z tematyką wokół mistrzostw Europy – dodaje ekspert Deloitte.

Trzeba zwrócić uwagę, że nie tylko polskie, ale też zagraniczne firmy myślą, jak z marketingowego punktu widzenia skorzystać na takiej imprezie.

– Każdego tygodnia zgłaszają się do nas firmy zagraniczne, które szukają kontaktów w Polsce po to, aby przygotować swoje aktywności marketingowe na 2012 rok. Euro 2012 spowodowało, że marketing sportowy nabrał w Polsce błyskawicznego przyspieszenia. Jesteśmy zmuszani, by działać wedle wytycznych UEFA, by działać wedle najlepszych wzorców światowych. My te prace błyskawicznie odrabiamy – zauważył podczas debaty „Jak zarobić na Euro 2012” prezes Marketing Group, Jerzy Ciszewski.

Przykładów na to, że organizacja Euro 2012 może się Polsce opłacić, jest mnóstwo. Ekonomiści nie mają wątpliwości – czeka nas pozytywny wstrząs wewnętrzny, który przyniesie korzyści na lata. To właśnie ten aspekt, a nie szybki zarobek na trzytygodniowej imprezie, wydaje się być najważniejszy. Szacuje się, że całkowity skumulowany przyrost PKB do 2020 wyniesie nawet 36 mld zł. Inwestycje związane z Euro 2012 pochłoną ponad 81 mld zł. Trzeba jednak pamiętać, że inwestycje to nie tylko stadiony. To przede wszystkim rozbudowa infrastruktury. Coś, co i tak musielibyśmy zrobić. Proces po prostu został przyspieszony. W okresie poprzedzającym mistrzostwa płacimy więcej, m.in. zwiększonym długiem publicznym, ale to wszystko ma się opłacić w przyszłości – zapewniają eksperci.

Coraz mniej muszą zapewniać i przekonywać, bo zmiany, może jeszcze nie tak drastyczne jak byśmy chcieli, są widoczne gołym okiem. Dzięki Euro idzie ku lepszemu. Biznesmeni liczą na dobry zarobek, polscy kibice na dobry wynik reprezentacji w turnieju. Oby te nadzieje spotkały się po jaśniejszej stronie księżyca. Cytując słowa prezesa PZPN, Grzegorza Laty: „Panie redaktorze, nie może być inaczej”.

 

Tomasz Włodarczyk


Business&Beauty Magazyn