ARCHIWUM Magazynu B&B - zakończył działalność w 2018

Spokój błądzącego umysłu

Ukradziono mi portfel. Zdarzenie było tak typowe, że aż wstyd o tym pisać. Godzina szczytu, autobus, tłok, ustawka, kradzież „zza parkanu”.

Zwykle jestem ostrożna (chociaż nie patologicznie). Przepuszczam zapchane autobusy, pilnuję swoich rzeczy, przyglądam się pasażerom. Ale tego dnia od rana miałam kiepski dzień. Spóźniłam się do pracy, a lista nieobecnych została przekazana do kadr. Kiedy wyszłam z pracy, chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, bo wydawało mi się, że zmiana miejsca pomoże mi się oderwać od nieprzyjemnych myśli. Ciągle tkwiłam w chwili, gdy zauważyłam wydruk faksu z listą obecności i przeskakiwałam w przyszłość, do jakichś niejasnych konsekwencji, które mogą z tego wyniknąć.

W sumie było to typowe zachowanie. Większość ludzi nawet w strasznych okolicznościach zamartwia się tym, co będzie za chwilę, a nie tym, co się dzieje w danym momencie; stawia opór zmianom, które już zaszły, i boi się tych, których zajście przewiduje. Nie jest uważna i obecna w tu i teraz. Nie byłam i ja.

– Nasz opór wobec zmian zaczyna się bardzo wcześnie i trwa przez wszystkie późniejsze etapy życia: przeprowadzki, utratę przyjaciół i rodziny, zmianę ról życiowych – pisze Ronald D. Siegel w książce „Uważność. Trening pokonywania codziennych trudności”. –  Kto z nas naprawdę chce dorosnąć i chodzić do pracy? Problem polega na tym, że nasze lęki często wcale nie są nierealne. Starzejemy się, dzieci wyfruwają z gniazda, grożą nam choroby i wypadki, może przydarzyć się bieda, rdza żre żelazo, ubrania i dokumenty się rozpadają i wszystko, co się urodziło, prędzej czy później umiera. Kiedy dzieje się coś złego, zadajemy sobie pytanie: dlaczego ja? Ponieważ międląc ewentualne nieszczęścia, staramy się równocześnie odsunąć od nich. To inni chorują, są okradani, przydarzają się im nieszczęścia i niedogodności życiowe, wreszcie – to inni umierają. Przecież nie my!

Ale to właśnie stawianie oporu nieuniknionym zmianom powoduje, że jesteśmy nieszczęśliwi.

Uważność. Uważna obecność. Medytacja. To chyba się niezbyt dobrze kojarzy. W szkole zdarzało nam się nie być uważnym. W domu rodzinnym zarzucano nam, że medytujemy nad pełnym talerzem. Dzisiaj bywamy obecni ciałem, a nieobecni duchem. Kojarzy się więc z odpłynięciem, czyli zupełnie odwrotnie, niż w istocie jest. A nawet jeśli kojarzy się dobrze, to na dzień dobry jest w tym jakaś trudność.

Słowo „medytacja” pochodzi z łaciny. Meditatio oznacza „zagłębianie się w myślach, rozważanie, namysł”, a medytować (meditor) – zastanawiać się nad czymś, rozważać coś wolno, w skupieniu. W powszechnym odczuciu przedmiotem medytacji są zazwyczaj sprawy ważne i wzniosłe, dotykające sensu ludzkiego istnienia.

Tymczasem wydaje się, że sam proces medytacji może przebiegać na sposób „wschodni” i „zachodni”. W kulturze zachodniej do celu medytacji dochodzi się przez myślową analizę problemu. Dla Wschodu charakterystyczne jest utrzymywanie uwagi na jednym przedmiocie (ale bez jego myślowej analizy). W tym drugim wypadku medytacja jest procesem, na który składają się następujące doświadczenia (niekoniecznie pojawiające się w podanej kolejności): początek medytacji, nuda, rozpraszające myśli, głęboka medytacja powiązana z wystąpieniem stanu trofotropowego albo reakcji relaksacyjnej, obojętna obserwacja i ultraświadomość.

Gwałtowne zainteresowanie się Europy kulturami wschodu miało miejsce w latach 30. XX wieku i po II wojnie światowej. Tę fascynację widać w książkach Hessego, w kontestacji młodzieżowej z lat 60. i 70. i ruchu hipisowskim, w naukach humanistycznych, psychologii i pedagogice – w pracach Junga, Fromma, Rogersa, w nurtach psychoterapeutycznych (jak u Perlsa), a nawet w fizyce – na przykład w książkach Capry.

Może więc wygodniej i przyjaźniej byłoby nazwać te praktyki uważną obecnością? Różne kultury rozwinęły własne sposoby kultywowania uważności, ukształtowane przez konkretne filozofie lub religie. Pomimo innego podejścia do tematu, każdy z tych sposobów miał pomagać w radzeniu sobie z problemami psychicznymi podobnymi do tych, z którymi zmagamy się dzisiaj.

Ćwiczenie uważności w trakcie codziennych czynności zaczyna się od pamiętania o byciu uważnym, na skupieniu się na tym, co się w danej chwili robi. Ludzki umysł ma skłonność do skakania po tematach, niczym małpa po gałęziach. Nie karć więc siebie, gdy przyłapiesz się na tym, że oto nie jesteś w tu i teraz, tylko w przyszłości albo przeszłości. Nie traktuj praktykowania uważności jako zadania. To ten wypadek, kiedy nie masz nic do osiągnięcia. Nic nie musisz. Tylko bądź i doświadczaj. Jeśli odlatujesz gdzieś myślami, przyjrzyj się im bez oceniania ich i spróbuj łagodnie wrócić do tu i teraz. Ta łagodność wobec siebie jest ważna; chodzi o to, żeby nie złościć się na siebie i nie frustrować tym, że coś nie wychodzi. W tej formie aktywności chodzi o to, żeby zrobić coś dla czystej przyjemności. To jest prawdziwy cel.

Być może kolejnym elementem, który zniechęca do medytacji, jest myślenie o niej w kategoriach egzotyki. Tymczasem w naszym kręgu kulturowym praktykowano ją w zakonach, nazywając kontemplacją. Pierwszym krokiem było (i jest) wyłączne skupienie uwagi na tym, co się robi w danej chwili. Jeśli obierasz ziemniaki, obieraj je i nie rób nic poza tym. Jeśli nakrywasz do stołu, skup się na nakrywaniu do stołu. Tak to działa (chociaż to uproszczenie). Jeśli nie osiągniesz oświecenia (co jest bardzo prawdopodobne, i w sumie nie o to w tym chodzi), to przynajmniej będziesz mieć starannie obrane ziemniaki. Na przykład ja, gdybym była uważnie obecna na przystanku i w autobusie, miałabym swój portfel i dokumenty do dzisiaj.

Jednym słowem – skupiaj się na tym, co robisz. Warto pobawić się każdą czynnością, jaką wykonujemy, posmakować, poczuć. Bo „uważność to świadomość, która wyłania się, gdy rozmyślnie i bez osądzania zwracamy uwagę na rzeczywistość chwili bieżącej, zwanej teraz” – piszą Mark Williams, John Teasdale, Pindel Regal i Jon Kabat-Zinn w książce „Świadomą drogą przez depresję”.

„Poza tym, życie płynie, a my jesteśmy wszędzie, tylko nie w chwili obecnej! Bardzo lubię ćwiczyć uważność na spacerze z psem. Są dni, kiedy orientuję się, że jestem na spacerze dopiero w połowie drogi. A tyle pięknych rzeczy wokół mnie. Czasem zdarza mi się zjeść coś przepysznego i zorientować się, że wcale nie smakowałam, tylko byłam gdzie indziej. Przeżułam, połknęłam, nie doświadczając smaku, zanurzona w jakiejś fantazji w mojej głowie. Czy nie żujemy i łykamy tak nieuważnie większości naszego życia? Dziwiąc się potem, że zbyt szybko przelatuje nam przez palce?” – pisze na blogu „Poza schematy” psychoterapeutka, Joanna Boj.

Słowo „uważność” jest polskim tłumaczeniem angielskiego pojęcia mindfulness. Jest to zjawisko opisywane jako specyficzny rodzaj uwagi świadomej i nieosądzającej, skierowanej na bieżący moment. Rozwija się ją przez ćwiczenie pełnego skupiania uwagi na doświadczaniu życia w każdym pojedynczym momencie, na swoich doznaniach, myślach, emocjach. Taka samoobserwacja i samopoznanie są kluczem do pozbycia się nawykowych ocen, przywiązań i reakcji, a tym samym wyłączenia automatyzmów różnego rodzaju na rzecz świadomych wyborów.

Jednym ze sposobów praktykowania uważnej obecności jest wybranie jakiejś banalnej, codziennej czynności i wykonywanie jej z przytomną świadomością. Nadaje się do tego zmywanie, wchodzenie do domu, wychodzenie z domu, zamykanie (otwieranie) drzwi, branie prysznica, wkładanie naczyń do zmywarki (albo układanie ich w szafkach), mycie zębów, jazda samochodem, spacer z psem, stanie w kolejce, przekraczanie progu domu, pierwszy łyk porannej kawy itp.

Uważność jest po prostu sztuką świadomego życia. To jednozadaniowość. Doświadczanie życia w tej chwili, która właśnie jest.

Większość z nas jest przerażona, kiedy odkrywa podczas pierwszej medytacji, jak rozbrykany jest nasz umysł, ponieważ mamy przekonanie, że medytacja (i uważność) polegają na oczyszczeniu umysłu z myśli. Owszem – ale można tego dokonać tylko poprzez łagodne przyjrzenie się pojawiającym się myślom – tak długo, jak długo będzie potrzeba i nie znikną. Źródłem większości form cierpienia jest jego unikanie. Kiedy konfrontujemy się z myślami prawdziwie i głęboko, one znikają, a wraz z nimi źródło bólu.

Pewien nauczyciel medytacji powtarzał swoim uczniom: „Jeżeli macie umysł, będzie on wędrował”.

 

Laura Bakalarska

Ilustr. Agnieszka Słowińska

Literatura:

Ronald D. Siegel „Uważność. Trening pokonywania codziennych trudności”.

Paweł Zieliński „Psychologiczne, pedagogiczne, socjalne i medyczne wartości medytacji”, artykuł złożony do druku.

www.pozaschematy.pl

Mark Williams, John Teasdale, Zindel Segal, Jon Kabat-Zinn „Świadomą drogą przez depresję”, Czarna Owca 2009.

Lorin Roche, „Medytacje ułatwiają życie”, Studio Astropsychologii 2002.

John R. McQuaid, Paula E. Carmona, „Spokój umysłu. Terapia poznawczo-behawioralna i uważność w walce z depresją.”, AnWero 2009.

„Medytacja. Dla kogo? Po co? Jak?”, „Style. Charaktery” 2/2012.


Business&Beauty Magazyn