ARCHIWUM Magazynu B&B - zakończył działalność w 2018

Ja lubię, żeby było normalnie

z Emilianem Kamińskim – popularnym aktorem i reżyserem, twórcą Teatru Kamienica, wyróżnionym Honorowym Medalem Europejskim Business Centre Club, rozmawia Magdalena Supeł.

 

Magdalena Supeł: Mam pomysł na teatr, mam miejsce, mam życzliwe osoby wokół, mam nawet pozwolenie z miasta na rozwijanie działalności, wszystko się zgadza. Co mam robić dalej?

Emilian Kamiński: Znaleźć pieniądze.

Fundraisera?

Postępowałem trochę tak, jak w tym opowiadaniu, gdzie mężczyzna nie miał nic, ale poszedł do drugiego i powiedział, że ma coś. Drugi uwierzył mu i pod zastaw tego, dał coś innego. Mając „prawdziwe coś” nasz bohater poszedł do trzeciego i powiedział: „Mam prawdziwe coś, dołóż mi swojego cosia”. Tak, jak w Ziemi Obiecanej: „Ja nie mam nic, ty nie masz nic, to załóżmy fabrykę”. I założyli. Teraz są różne możliwości. Ja znalazłem pieniądze unijne. W 2001 roku rolnicy składali podania na traktory i różne maszyny do gospodarstwa, a ja zacząłem się interesować, czy nie ma czegoś na kulturę. Wystartowałem w konkursie unijnym, zrobiliśmy z przyjaciółmi świetny projekt i fundacja wygrała pięć milionów złotych. Podniosło się larum z innych teatrów – jak to, kto to jest ten Kamiński? Ja potrzebuję na to, na tamto, a on dostał? Wtedy przypomniał mi się żydowski kawał: „Panie Boże, daj mi wygrać w totolotka! – Mosiek, daj mi szansę, wypełnij kupon!”. Nie mam, niestety, wykształcenia biznesowego czy managerskiego, ale podczas budowy tego teatru dostałem najlepszy uniwersytet biznesowy, jaki mogłem sobie wymarzyć. Poza tym nauczyłem się pytać. Joseph Papp [nowojorski producent teatralny – przyp. aut.], przyjaciel mojego wspaniałego dyrektora Janusza Warmińskiego, opowiedział mi kiedyś, jak się robi teatr na Broadway’u. I jest teatr, zgodny z tym, czego panowie Papp i Warmiński mnie nauczyli. Ale w USA jest łatwiej. U nich są odpisy podatkowe, u nas nie ma. U nas jest tak, że jeżeli przedsiębiorca chce zainwestować w teatr, to musi od tego płacić VAT. Patrząc biznesowo na zarządzanie kulturą – jeszcze wiele musimy się nauczyć.

A czym różni się Teatr Kamienica od innych prywatnych teatrów w Warszawie?

Wszystkim (śmiech). Bo tu nigdy nie było żadnego teatru – to nie jest żadna zaadaptowana, gotowa wcześniej sala, nic takiego. Tu były piwnice i magazyny. Urzekło mnie to miejsce. Chciałem mieć teatr w miejscu, które jest bardzo warszawskie. I gdy stanąłem tutaj na podwórku, gdy zobaczyłem tę niezwykłą bramę, powiedziałem sobie: „to jest to”. Wróciłem do domu i zacząłem rozrysowywać plany – tu będzie to, a tu tamto, będzie teatr jak cholera! (śmiech) No i jest!

To prawda. Tu się bardzo zmieniło. Jestem warszawianką i pamiętam okolice tej kamienicy.

To było bardzo zaniedbane miejsce, ale już jest pięknie, a będzie jeszcze ładniej!

Prowadzenie teatru – opłacalny biznes dla aktora?

Tutaj ja jestem aktorem w mniejszym stopniu – głównie dbam o stronę organizacyjną tego przedsięwzięcia. Dzisiaj zepsuła się nagrzewnica, ktoś nie dał odpowiedniego odpowietrzenia, jakaś firma coś źle zrobiła, nagrzewnica zamarzła, to jest dwadzieścia tysięcy złotych i tak dalej, i tak dalej… Trzeba płacić czynsze, trzeba płacić ludziom. Przyznaję, że każdy koniec miesiąca jest momentem napięcia. Prowadzenie tego teatru jest wspaniałe, bo bardzo ciężko na to pracowaliśmy, nie tylko ja, ale i wielu moich przyjaciół. Ale trzeba go utrzymać. W związku z czym staram się, żeby widzowie o różnych gustach znaleźli tu coś dla siebie – i tak się dzieje, przychodzą do nas chętnie.

A skoro jesteśmy przy kwestiach repertuarowych… Jak zachęcić do teatru młodzież, spędzającą czas bezproduktywnie, przed ekranami komputerów?

Wydaje mi się, że nie można nie doceniać młodzieży. Spotykam wielu zacnych, młodych ludzi którzy chcą myśleć, którzy widzą inne perspektywy. Kiedyś, po Pamiętniku z powstania warszawskiego, podeszła do mnie kilkunastoletnia dama, cała w pąsach i mówi: „Przepraszam pana, panie Emilianie, dziękuję za ten spektakl. Moja klasa musi na to przyjść!” O! Moja klasa musi na to przyjść – czyli ona czuje się odpowiedzialna za swoją klasę. Wiadomo, że ją to wzruszyło, ale skoro mówi o swoich kolegach, to muszą to być młodzi ludzie na poziomie, a nie jakieś komputerowe stworki. Powtarzam młodym ludziom, swoim dzieciom też – jeżeli nawet tego jeszcze nie czujesz, tzn. teatru, muzyki poważnej, dobrej literatury, to próbuj i poczujesz – to jest kwestia skupienia. W ogóle jestem za skupieniem w życiu i polecam to komu mogę.

A teraz najprzyjemniejszy temat. Nagrody. Srebrny Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Honorowy Medal Europejski Business Centre Club… Co dają takie nagrody poza chwilowym prestiżem?

Rzeczywiście, otrzymałem już sporo różnych medali, wyróżnień i nagród, i jest mi o nich trochę wstyd mówić, ale skoro pani sobie życzy… Jestem m.in. Europejczykiem Roku, Ambasadorem do spraw Biedy i Wykluczenia Społecznego, Ambasadorem Kultury w programie „Warszawa Stolicą Kultury 2016” itd., itp. Mam tych tytułów bardzo dużo i cieszę się z nich, ale też zadaję sobie pytanie „Co z tego?”, bo poza chwilowym wyróżnieniem nic za tym nie idzie.

Żadna realna pomoc, np. organizacji pozarządowych? Tylko „dzień dobry, my panu przypniemy, do widzenia’? Nie mogę uwierzyć.

Chciałbym, żeby coś z tego wynikało. Myślałem, że dostanę jakieś plenipotencje, jakieś pieniądze, żebym mógł organizować rzeczy, które organizuję w tej chwili za pieniądze własne, lub wrażliwych społecznie przyjaciół. Jest taka jadłodajnia dla bezdomnych, którą prowadzi zakon kapucynów z ulicy Miodowej. Jako teatr pomagamy im. Ale liczyłem, że jako ambasador biedy i wykluczenia będę mógł wskazać: „Proszę kapucynom pomóc, bo oni karmią trzysta osób dziennie!”. Skąd oni mają wziąć pieniądze na te obiady? Ciągłe omawianie biedy, to nie jest konkretna pomoc biedzie. A ja po prostu z moimi ludźmi robię swoje, nie patrzę na wyróżnienia, choć oczywiście są miłe. Natomiast chciałbym, żeby one obróciły się wymiernie na korzyść teatru. Żeby firmy, znając nasz program, chciały nam pomóc w działaniach artystycznych i społecznych.

Nie chcą?

Wielu chce, ale przypominam piekarza który rozdawał chleb biednym i za to został zniszczony przez podatki. Czekam, kto wreszcie uporządkuje ten nasz prawny bałagan, a razem ze mną czeka na to z wytęsknieniem prawie 40 mln ludzi.

Ale czy wolno zarabiać na działalności charytatywnej, prospołecznej?

Nie wolno. Jeżeli ktoś chce na tym zarabiać, to niech nie nazywa jej prospołeczną.

To jak zbawiać świat, mając teatr?

Przede wszystkim, Teatr Kamienica to wspaniałe miejsce. Dla mnie właśnie mały kawałek wspaniałego świata. Oczywiście, pragmatycy powiedzą, że jestem trochę niedzisiejszy – i chwała im, niech sobie mówią – ale tu się świetnie pracuje, ludzie się tu bardzo dobrze czują, tu jest jakiś taki genius loci. Miewamy nocne próby i jeszcze nie widziałem, żeby aktorzy byli zmęczeni. Tylko – uwaga – to miejsce jest nie dla każdego.

Dobrze. Przychodzą do teatru ludzie, chcą się rozerwać. W jaki sposób przekazywać im uniwersalne prawdy, żeby nie czuli, że to jest truizm, moralitet, że „wciska im się kit”?

Nie, broń Boże w taki sposób. Trzeba bardzo dbać o repertuar, żeby on przenosił pewne wartości, ale nie w sposób nachalny. Na deski Kamienicy nie wpuszczam na przykład teatru brutalistów, którzy gardzą człowieczeństwem. Dla mnie godne życie jest podstawową wartością. Skąd przychodzimy, kim jesteśmy, dokąd idziemy, często sobie to zdanie powtarzam.

A dokąd zmierza Teatr Kamienica w nowym roku?

Mamy nowe premiery, np. świetną komedię w wykonaniu Ewy Kasprzyk. Będzie też nowa muzyczna sztuka na podstawie życia Poli Negri. Przymierzamy się do realizacji nowego spektaklu napisanego przez Krzysztofa Daukszewicza i chciałbym, żeby zagrali w nim aktorzy starszego pokolenia, do którego ja już powolutku się zapisuję (śmiech).

A młodzi aktorzy? Drewienko, plastik, czekający tylko na angaż w telewizyjnym tasiemcu? Czy może zdarzają się jeszcze perły? I czy można je zobaczyć na deskach tego teatru?

To jest bardzo trudne pytanie, wysoki sądzie, bo cokolwiek odpowiem, zostanie użyte przeciwko mnie. Przede wszystkim należy się mocno zastanowić nad szkoleniem aktorów. Gdy wybieram aktorów do sztuk, jeśli ktoś wydaje mi się interesujący, nie patrzę w papiery. Od razu zapraszam na scenę, i mówię: „pokaż co umiesz”. No i z tym jest różnie. Niby ma dyplom magistra albo jakiś licencjat jakiejś szkoły aktorskiej, ale nie ma warsztatu. Pytam go: „dlaczego nie umiesz mówić poprawnie, dlaczego nie wypowiadasz wszystkich liter, nie wiesz co to akcent, fraza, nie masz skoordynowanego ciała, twój głos jest dyszkantowy, niesłyszalny?” A przecież on skończył już szkołę zawodową.

Z naszej rozmowy wyłania się obraz pana jako rewolucjonisty kulturalnego. Gdyby miał pan okazję zostać na przykład ministrem kultury, co by pan zmienił? Od czego by pan zaczął?

To ja to odwrócę, bo mnie akurat nasi ministrowie się podobają. Ostatnio mieliśmy świetnych ministrów – panowie: Dąbrowski, Celiński, Ujazdowski, czy teraz pan Zdrojewski. Ja bym lepszym nie był, bo to jest za trudne zadanie, więc podziwiam tych, którym się to udaje w trudnych warunkach transformacji, kiedy w kulturze zostało bardzo dużo szkodliwego socjalistycznego porządku. Nie jestem rewolucjonistą, lubię normalny świat, dlatego chcę, żeby Teatr Kamienica był teatrem towarzyskim, normalnym, żeby ludzie, tak jak to teraz jest, chcieli przychodzić i wracali do nas.

Robienie teatru, który ma misję, przypomina orkę na ugorze…

Uwolnijmy więc naszą orkę, czyli Kamienicę, i niech sobie płynie, a na jej pokład niech przychodzą wspaniali ludzie, których serdecznie zapraszamy.


Business&Beauty Magazyn