ARCHIWUM Magazynu B&B - zakończył działalność w 2018

I tak człowiek sprawił sobie psa

No i znowu, po wielu latach, mam psa. Potrzebuję zwierząt w domu do szczęścia. Koty mi robią dom, pies – stado. Koty przynoszą spokój, wyciszenie, zmysłowy kontakt. Pies – entuzjazm, rytm dnia, dyscyplinę i kontrolowane szaleństwo. Uwielbiam mój zoolog.

Od czasu, kiedy miałam poprzedniego psa, minęło wiele lat. I stwierdzam, że świat był wtedy przyjaźniejszy czworonogom. Wprawdzie żarcie dla psa się zdobywało, nie było żwaczy, wypaśnych witamin, smyczy ze stuletnią gwarancją, pasów bezpieczeństwa do samochodu, świecących obróżek, były dwie przychodnie weterynaryjne na całą Warszawę, a jednak spacer był spacerem, a nie stresogennym sportem ekstremalnym. Tak – dzisiaj, mimo wszelkich wynalazków i udogodnień – jest trudniej.

Zadziwia mnie ilość agresywnych psów. Na oko stanowią one 80 procent żyjącej w mieście populacji. Zdarzenie, bez którego nie obejdzie się żaden dzień, wygląda tak. Naprzeciwko mnie, prawą stroną chodnika, idzie baba – wdzięk, urok, inteligencja warana z Komodo. Lewą drepcze jej pies – przeważnie rasy york. Całą szerokość chodnika zajmuje natomiast smycz fleksi, której nie widać, bo ma grubość nitki dentystycznej. Kiedy się zbliżam, baba oznajmia z dumą:

– A mój się rzuca!

W domyśle: spadaj, laleczko, na inne podwórko, gdzie napotkasz następnego krwiożerczego yorka, amstafa lub jamnika. Wicie, rozumicie – ona ma agresywnego psa, ja mam zejść z drogi.

Temple Grandin, autystyczna zoopsycholog, w książce „Zrozumieć zwierzęta” (a jako osoba autystyczna prawdopodobnie rozumie je lepiej, ponieważ jej sposób odbierania świata jest znacznie bliższy zwierzętom), pisze: „Zauważyłam, że problemy z nadmierną agresją wywołane izolacją dotyczą również psów. Wszystkie przepisy dotyczące trzymania ich na smyczy nie pozwalają im oswoić się z innymi zwierzętami czy ludźmi”.

To słuszne spostrzeżenie, ale moim zdaniem nie chodzi tylko o smycz. Właściciele odmawiają swoim psom kontaktu z innymi przedstawicielami ich gatunku. Od szczeniaka odciągają od innych psów, przechodzą na drugą stronę ulicy, przystają za samochodami, żeby tylko ich zwierzak nie obwąchał się z innym zwierzakiem. Nie wiem, czy chcą mieć swojego psa na wyłączność, czy uważają, że przebywanie w towarzystwie innych psów jest szkodliwe i demoralizujące dla ich pupila, czy boją się o niego. Nie interesują mnie te motywacje, bo jakie by nie były – są po prostu złe. Właściciel ma obowiązek rozumieć i szanować naturę swojego zwierzęcia.

Część z nich „wychowuje” swojego zwierzaka, co polega na tym, że kiedy ten na widok innego psa zaczyna się jeżyć, warczeć albo rzucać – biją go, utrwalając w ten sposób złe zachowanie (psu obecność innego psa kojarzy się w ten sposób z biciem i karą, i koło się zamyka). Ot, przed chwilą, podczas czterdziestominutowego spaceru, spotkaliśmy siedem psów. Wszystkie, co do jednego, były zniechęcane do kontaktu z moim psem.

Odbieram to szczególnie ostro, ponieważ mam psa rasy pierwotnej, w dodatku wychowanego przez sforę. Dla pierwotniaka inne psy zawsze będą ważniejsze i atrakcyjniejsze od ludzi. Stado nauczyło go, że agresja jest nieopłacalna, a solą życia jest zabawa i współpraca. Pozbawiony kontaktu z innymi przedstawicielami swojego gatunku ma życie gorszej jakości. Za dawnych czasów „psiarze” spotykali się i dawali swoim psom ze sobą bawić. Mogło ich różnić wszystko – ale łączyła troska o prawidłowy rozwój własnego zwierzęcia, o jego poprawną socjalizację.

Prawdopodobnie po części z tytułu wychowania mojego psa przez sforę, a po części dlatego, że jest łagodny i niedominacyjny wobec ludzi, ci ludzie mają wszystkie kończyny na swoim miejscu. Nie policzę, ilu dorosłych bez żadnego pytania zaczęło go głaskać, wyrzucając bez żadnego uprzedzenia rękę w kierunku jego łba. Straciłam rachubę, ile dzieci w wieku od półtora roku do lat pięciu podbiegło znienacka i wysunęło ręce w kierunku jego pyska. Troje wyrwało mu z pyska zabawkę (bo mój pies wyprowadza na spacer swoje zabawki). Wszystkie te dzieci były pod opieką dorosłych. Wszyscy ci, pożal się Boże, opiekunowie, patrzyli na mnie jak kosmita na kapustę, kiedy wyrażałam niezadowolenie i prosiłam, żeby nigdy więcej nie robić tego bez pytania, ani z tym, a już zwłaszcza z innym psem. Czekam tylko na mój ulubiony argument: „to tylko dziecko”. A to tylko pies – chociaż wygląda jak wielka, pluszowa, interaktywna zabawka.

Kiedy czytam, że pies znowu pogryzł dziecko, podejrzewam, że w większości wypadków rodzice zasłużyli na nagrodę Darwina. To, że zwierzak jest trzymany na smyczy, nie zmienia wiele. Akcja dobiegania dziecka z łapskami do psa jest jak atak komandosa – trwa sekundy. Problem w tym, że chociaż dzisiejsze psy potraciły różne instynkty (jak na przykład ten, że nie gryzie się ludzkich szczeniąt), refleks mają bardzo dobry. Potem jest wrzask w mediach, że pies znowu pogryzł dziecko.

Ongiś pisano po murach hasło „Ludzie, myślcie, to nie boli”. Jak widać, to tylko pobożne życzenie, którego nikt nie bierze do siebie. Najwyraźniej ludzkość podlega inwolucji, przy okazji cofając w rozwoju psy, które kiedyś udomowiła.

Laura Bakalarska

Ilustr. Agnieszka Słowińska

Business&Beauty Magazyn