ARCHIWUM Magazynu B&B - zakończył działalność w 2018

Czy strzec się tych miejsc?

Stoi sobie u nas na placu Strzegomskim „Pociąg do nieba” autorstwa Andrzeja Jarodzkiego. Są tacy, którzy twierdzą, iż to najbardziej wrocławski z naszych monumentów. Złośliwie jednak zmieniają nazwę instalacji na „Pomnik całej pary w gwizdek”. Gruba ta aluzja wycelowana jest we Wrocław, któremu nie brak nie tylko blasku, ale i blichtru, do tego ponoć wciąż pręży muskuły, zamiast dziury w jezdniach łatać.

Co ciekawe, tylko nieliczni są zdania, że można jednocześnie i czynić miasto przejezdnym, i starać się o EXPO, o EIT, o Euro 2012 oraz całą resztę. Ciekawe, czy dawni mieszkańcy podobnie sarkali, gdy władze Breslau, miast brukiem się zająć, porywały się na budowę Hali Stulecia? Tego nie wiem, pamiętam natomiast, że gdy Bogdan Zdrojewski grube pieniądze „topił” w niezwykle kosztownym remoncie Rynku, lamentom nie było końca. Dziś natomiast niejeden ówczesny malkontent każdą wolną chwilę na iście magicznym Rynku spędza i jest zeń dumnie zadowolony. Jak widać, zrozumienie dla „ekscentrycznych” inicjatyw „góry” na dole przychodzi zwykle z czasem, i to właśnie ma miejsce we Wrocławiu (co nie oznacza, rzecz jasna, że co tylko magistrat wymyśli, jest strzałem w dziesiątkę). Wielkie szanse na wylądowanie w samym środku tarczy ma ten element wrocławskiej aplikacji w walce o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016, który skłonił jurorów do jednogłośnego werdyktu. Rzecz w geometrii urbanistyczno-społecznej, półżartem mówiąc, a serio, uściślając, chodzi o to, żeby Lech Janerka już tylko teoretycznie apelował: „Strzeż się tych miejsc!”.

W czasach gdy to śpiewał, miał na uwadze osławiony krzycki „Trójkąt Bermudzki”, w którym niezwykle łatwo można było zniknąć bez śladu. Niezupełnie w taki sam sposób jak w okolicach Bahamów, ale z identycznym efektem. W tym samym czasie w cieniu legendy „Trójkąta” kwitło sobie podwójne życie przyklejonych do Odry rejonów Śródmieścia: okolice Kurkowej, Pomorskiej oraz najdłuższej w mieście ul. Kleczkowskiej: kto na nią zbłądzi, bywa, że wychodzi po ćwierćwieczu – zaraz po odsiedzeniu wyroku w tutejszym więzieniu. Złowrogiej sławy „Trójkąt” w znacznej mierze padł pod ciosami powodzi roku 1997, gdyż po powrocie Odry do standardowego koryta skierowano tam spore środki na remonty, „rozsadzono” też kwartał licznymi „plombami”, a skoro standard mieszkań (wraz z ceną) podniósł się, napłynęła ludność innej nieco kondycji społecznej. Dzisiaj tych miejsc aż tak bardzo strzec się więc nie trzeba. Dzisiaj Janerka kazałby się strzec Nadodrza, któremu nawet powódź nie pomogła – czego na szczęście nie można powiedzieć o tamtejszej radzie osiedla (ze słynnym już Jerzym Sznerchu na czele), której pozytywna energia znokautowała międzynarodowe jury ESK.

Okolica ul. Kurkowej. Fot. Anna Kolasińska

Wrocław zamierza tu (oraz w podobnych rejonach) wydać 314 mln złotych, nie zapominając o 1,5 mln euro od Meliny Mercouri. Jest to znakomita wiadomość, tak dla mieszkańców „janerkowych” kwartałów, jak i dla firm remontowo-budowlanych. Ktoś przecież musi przywrócić do życia niezwykle (potencjalnie) urokliwe kamienice oraz „zwrócić Odrę Wrocławiowi”, a zamierzenia są imponujące: nowe promenady, gąszcz mostów, kładek, przystanie, nawet pływające kino. Jeśli plany te się powiodą, określanie Wrocławia Wenecją północy przestanie nosić znamiona ciężkiego dowcipu.

Łatwo nie będzie, jako że oprócz Nadodrza w kolejce do kasy stoją choćby Przedmieście Oławskie i Psie Pole, na którego rynek już niedługo też będzie się warto wybrać. Jeśli nie poprzestanie się na elewacjach zrujnowanych budynków, jeśli przy okazji uda się nie wylać dziecka z kąpielą (unikając emigracji „zrewitalizowanych” mieszkańców do nowych „trójkątów”) – będzie można mówić o wielkim sukcesie. Magicznych miejsc we Wrocławiu przybędzie, choć już teraz ich nie brak.

Będzie się można chwalić nie tylko klimatycznymi parkami, czy unikalną Panoramą Racławicką, wywierającą wrażenie nawet na najbardziej odpornych – tak na powaby narodowej historii, jak i na uroki monumentalnego malarstwa. Równie warta odwiedzenia jest Dzielnica Tolerancji, zwana też Dzielnicą Czterech Wyznań, gdzie na małym obszarze sąsiadują (i coraz ściślej współpracują) świątynia luterańska, rzymsko-katolicka, prawosławna i przepiękna Synagoga pod Białym Bocianem. Niedaleko stąd do dniem i nocą żyjącego Rynku Starego Miasta, z którego (szczególnie nocą) warto się udać na niepowtarzalny Ostrów Tumski, „potykając się” po drodze o uniwersytet i Ossolineum, i odpoczywając na bulwarze Włostowica. Można też skręcić w przeciwnym kierunku, w tyleż rojną, co klimatyczną Świdnicką, gdzie mieści się m.in., znany z opartego na faktach „Konsula”, zabytkowy hotel Monopol. To tutaj szampanem podejmował gości (filmowy) Silberstein, rzekomy konsul austriacki we Wrocławiu. Parędziesiąt kroków dalej znajduje się majestatyczny gmach opery, słynnej kiedyś ze strajków skierowanych przeciw dyrektor Ewie Michnik, której miasto zawdzięcza, że liczy się dziś na operowej mapie Europy. Tuż obok powstanie (kiedy?) Narodowe Forum Muzyki, natomiast nieodległy Pałac Cesarski, mieszczący zaskakująco bogate Muzeum Miejskie, istnieje już od kilku wieków, choć blask odzyskał całkiem niedawno.

Fonatanna przy pl. Jana Pawła II. Fot. Anna Kolasińska

Te miejsca (choćby przy okazji przyjazdu na któryś z pół setki festiwali organizowanych przez Wrocław – m.in. „Nowe horyzonty”, „Brave Festival”) obowiązkowo należy odwiedzić – ich magii strzec się nie trzeba. Za kilka lat podobnie może być i tam, gdzie dziś pięknie i bezpiecznie jest jak na razie w ambitnych miejskich planach. Tam też może być magicznie, o ile uda się czarną magię zamienić na białą.

Zygmunt Żeligowski

 


 

 

Business&Beauty Magazyn