ARCHIWUM Magazynu B&B - zakończył działalność w 2018

Bogiem a Pradą

Czy wiedzieli Państwo, że za wynalazcę obcasów, w takiej formie, jaką znamy obecnie – czyli podwyższenia podeszwy, przenoszącego ciężar ciała na palce stóp – uchodzi nie kto inny, a Leonardo da Vinci? Wprawdzie jest to bardziej mit niż fakt historyczny, jednak wiele przemawia za tym, że pomysł dodawania sobie wzrostu za pomocą butów na obcasie, zrodził się we Włoszech. Zamówienie na takie pantofelki złożyła u weneckiego szewca Katarzyna Medycejska w 1533 roku. Włożyła je na ślub z księciem Orleanu, późniejszym królem Henrykiem II. Wprawdzie dzieło weneckiego artysty skrywały fałdy sukni, jednak majestatyczna postawa panny młodej wywarła spodziewane wrażenie, odwracając przy okazji uwagę od licznych mankamentów jej urody.
Wtedy właśnie został zapoczątkowany trend w designie, który obserwujemy do dnia dzisiejszego – Włosi wymyślają coś nowego, a reszta świata stara się w miarę wiernie skopiować pomysł.

Wprawdzie „włoska robota” od lat uchodzi za twórczość raczej niefrasobliwą, tyleż wizjonerską, co niestaranną, jednak trudno ignorować jej wkład w rozwój światowych trendów.

Kontrowersyjne kampanie United Colors of Benetton autorstwa Oliviero Toscaniego w latach 80. zrewolucjonizowały rynek reklamy. Jednym z pierwszych pomysłów włoskiego fotografa był plakat przedstawiający umierającego mężczyznę, wyraźnie inspirowany pietą (która, swoją drogą, na przełomie XIV i XV wieku zrewolucjonizowała sztukę sakralną, chociaż akurat była nie włoskim, lecz, o dziwo, niemieckim pomysłem).

Fani motoryzacji na pewno chociaż raz słyszeli dowcip, dlaczego właściciele wozów Alfa Romeo nie witają się po południu. Ano dlatego, że już widzieli się rano w warsztacie. A jednak, mimo opinii zawodności, włoskie samochody pozostają dla wielu estetycznym marzeniem. Sam dźwięk słów takich jak Maserati, Lamborghini czy Ferrari przyprawia o szybsze bicie serca, bez względu na to, że są to auta ewidentnie nie na polskie drogi. Podobnie jak inna legenda motoryzacji, o której szerszym zastosowaniu mieszkańcy naszej strefy klimatycznej mogą tylko pomarzyć – skuter Vespa. Kto z nas nie pamięta szalonej przejażdżki Audrey Hepburn i Gregory’ego Pecka ulicami Rzymu w filmie Williama Wylera?

Oczywiście, film zrobiony przez amerykańskiego reżysera, z amerykańskimi aktorami, dla amerykańskiej publiczności siłą rzeczy musi budzić skojarzenia z folderem turystycznym, szczególnie jeśli powstał w czasie, gdy podróże międzykontynentalne nie były dostępne tak łatwo, jak obecnie. Włoscy twórcy okazali się znacznie bardziej oszczędni w epatowaniu „włoskością”, ale i tak wywarli niezmywalne piętno na światowej kinematografii. Włoski neorealizm Rosselliniego i Viscontiego stał się inspiracją nie tylko dla Luisa Buñuela i polskiej szkoły filmowej. Dotarł także do Japonii, gdzie zainfekował Akiro Kurosawę.

Kinematografia włoska zawsze uprawiała zaangażowany flirt z modą, można go nawet nazwać romansem. Filmy Antonioniego są świetnym dowodem na to, że klasyczna elegancja nigdy się nie starzeje. 50 lat później kobieta ubrana tak jak Monica Vitti nadal wygląda rasowo.

I tu wracamy do włoskiego designu. Kiedy w 1978 roku Miuccia Prada odziedziczyła dom mody po swoim dziadku, firma specjalizowała się w produkcji wysokiej jakości toreb skórzanych. Miuccia zdecydowała się wówczas poszerzyć jej działalność o kolekcje haute couture, a później prêt à porter. Efekt? Nikt nigdy nie napisał książki ani nie nakręcił filmu „Diabeł ubiera się u Diora”. Albo u Chanel, czy Galliano. Obecnie buty, torebka czy choćby okulary przeciwsłoneczne Prady należą do żelaznego „must have”, dystansując nawet Louisa Vuittona, mimo że jego kampanie reklamowe z udziałem sław takich jak Angelina Jolie, Steffi Graff i Andre Agassi oraz Michaił Gorbaczow, uchodzą za jedne z najlepszych na świecie.

Włochom jesteśmy skłonni wybaczyć naprawdę wiele, w zamian za to, co, wydawałoby się zupełnie od niechcenia, wymyślają i produkują. Założę się, że każdy z Państwa ma w garderobie własnej czy zaprzyjaźnionej buty nabyte za kilkanaście euro w małym sklepiku we włoskim miasteczku; buty, które założone na nogi wzbudzają lawinę pytań: gdzie? skąd? niemożliwe!

I nieważne, że owo obuwie ma podbicie niewystępujące w warunkach naturalnych, więc założenie miękko wyglądających zamszowych kozaczków kończy się skurczem stopy i wybiciem kciuka, a przepiękny sweter za parę stów po jednym praniu nie nadaje się nawet do kontenera PCK. I tak zawsze się na to nabieramy. Włoska robota.

 

Elżbieta Olechowska

Ilustr. Agnieszka Słowińska

 

Business&Beauty Magazyn